wtorek, 31 stycznia 2012

WIETNAM 3 - Hanoi i okolice 3-6.01.2012





Do Hanoi docieramy 3 stycznia w godzinach porannych. Cały czas pada i jest zdecydowanie zimniej w porównaniu do środkowej części Wietnamu. Trafiamy na wietnamską „zimę” z temperaturą około 10 stopni (na plusie), co jest da nas sporym szokiem termicznym. Dostajemy pokój wart samego towarzysza Ho Chi Minh’a - przestronny, „podparty kolumnami”, z 2 ogromnymi łożami, toaletką i pięknym bukietem ciętych kwiatów w celofanie na powitanie. Wszystko pięknie, tylko że temperatura wewnątrz nie wiele różni się wcale od tej na dworze. W cenę pokoju mamy wliczone śniadanie, które z ochotą konsumujemy - z postanowioną noworoczną asertywnością zwracam uwagę zapatrzonemu w telewizor kelnerowi, że w cukiernicy zagnieździły się mrówki i to chyba sądząc po ilości - już jakiś czas temu. Oj tam, oj tam;)








Wkładamy na siebie najcieplejsze rzeczy jakie mamy i idziemy w miasto. Na drodze niezliczona ilość pojazdów wszelakich i próba wkomponowania się w ruch uliczny znów staje się walką na śmierć i życie. Kierujemy się w stronę jeziora Hoan Kiem Lake - centrum historycznej części Hanoi. Pierwszym zabytkiem na naszej drodze jest St. Joseph Cathedral, zbudowana w 1886 roku w stylu neogotyckim, dziś także siedziba archidiecezji rzymskokatolickiej.
Jedzenie jest wszechobecne na ulicach Hanoi, wzdłuż ulic stoją ludzie z małymi kuchenkami gazowymi i pichcą proste lokalne potrawy: 1 lub 2 mini-stoliki rozłożone, ot i knajpa. Francuskie wpływy poza architekturą są widoczne na terenie całych byłych Indochin także w postaci pieczywa - w końcu do woli najadamy się białymi tuczącymi bagietkami oraz ciastkami, ciasteczkami. Apropo ciasteczek to pod katedrą miał miejsce kolejny incydent z serii „oszukajmy, naciągnijmy naiwnego cudzoziemca”. Częstym elementem krajobrazu Hanoi są kobitki sprzedające wyroby ciastkarskie na ulicy, urzeczona smakowitym wyglądem daję się skusić na jedno malutkie ciacho, za które starowinka życzy sobie 60000 wietnamskich dongów, czyli 3 dolary! Chyba oszalała – myślę sobie – i zbijamy z ceny, w międzyczasie targowania podchodzi młoda para Wietnamczyków i kupuje 2 takie same ciastka. Starowinka gada, gada, gada i bierze od nich 100 000 dongów, tłumacząc nam, że za 2 to promocja i trochę taniej. Jasne! Stanowczo odpowiadam pani że albo wciągam ciacho za 20 000 (1 dolara) albo niech spada na drzewo: ona może mnie po wietnamsku, to ja ją po polsku. Nieco zszokowana przystaje na moją cenę, i po zakończonej transakcji udaje się do wspomnianej pary Wietnamczyków, czekających 3 metry dalej i oddaje im „nadpłatę”. W Wietnamie na każdym kroku przekonujemy się, że system naprawdę wyprał im mózgi, a na pewno jakąkolwiek uczciwość i przyzwoitość.







Po chwili docieramy do jeziora Hoan Kiem Lake, zwanego też Lake of the Returned Sword, które jest popularnym miejscem spotkań Hanoiczyków. Legenda głosi, iż w połowie XV wieku niebiosa zesłały cesarzowi Ly Thai To magiczny miecz, którego użył do wypędzenia Chińczyków z Wietnamu. Pewnego dnia już po wojnie, cesarz natknął się na wielkiego złotego żółwia, który zabrał mu miecz i zniknął z nim w otchłani jeziora. Od tej pory jezioro nosi nazwę „zwróconego, oddanego miecza”, ponieważ żółw zwrócił miecz jego boskim właścicielom. Postać ogromnego żółwia znajduje się w Ngoc Son Temple – świątyni zlokalizowanej na maleńkiej wyspie w północnej części jeziora.







Świątynia zbudowana w XIII wieku jest poświęcona lokalnemu bohaterowi - Tran Hung Dao, który odparł siły 300 000 żołnierzy nasłanych na Wietnam przez mongolskiego cesarza Kublai Khan. Do wyspy prowadzi czerwony most The Huc oznaczający „potop porannego słońca”, z każdej strony strzeżony przez kamienne wejścia z chińskimi literami na każdym z nich.








Następnie udajemy się do najbardziej znanej i odwiedzanej w Hanoi Świątyni Literatury, która znajduje się kilkaset metrów od centrum. Zziębnięci zatrzymujemy się po drodze na zupę w Pho24, wietnamskiej sieciówce obecnej aktualnie także w innych krajach Azji Południowo-Wschodniej, serwującej tradycyjne Pho, czyli zupę z makaronem w różnych odmianach. Wietnamskie zupy są bardzo delikatne, przypominające w smaku nasz polski rosół, idealne na aktualną słotną aurę. Do tego oczywiście Bia (piwo) tym razem jak na stolicę przystało - Bia Hanoi.







Świątynia Literatury to kompleks budynków powstały w 1070 jako świątynia, ufundowany przez króla Lý Thánh Tônga z przeznaczeniem na uczelnię kształcącą urzędników państwowych zgodnie z zasadami konfucjanizmu, uważana za pierwszy uniwersytet w Wietnamie. Świątynia była wielokrotnie rozbudowywana pomiędzy XV a XVIII wiekiem. Na głównej bramie oryginalna inskrypcja głosi, że odwiedzających prosi się o zejście z konia - tak też czynimy i udajemy się do wnętrza kompleksu. Zabudowa zaplanowana została zgodnie z klasycznymi zasadami chińskimi - wzdłuż głównej osi położone są kolejne dziedzińce i bramy oraz piękne, kolorowe ogrody.

Mimo, iż cały czas pada i nie widać żadnych oznak ewentualnego przejaśnienia udajemy się jeszcze w kierunku One Pillar Pagoda, maleńkiej świątyni zbudowanej przez cesarza Ly Thai Tonh (1028-54) reprezentującej rozkwitający kwiat lotosu – symbol czystości, wyrastający z morza smutków i cierpień. Po drodze mijamy Mauzoleum Ho Chi Minh’a w którym można zobaczyć zbalsamowane zwłoki ojca wietnamskiego narodu – zdecydowanie odpuszczamy sobie jednak tę atrakcję.


Wieczorem szwendamy się jeszcze trochę po mieście, organizując wyprawy na kolejne 2 dni oraz w poszukiwaniu strawy i napitku. Wracamy do hotelu totalnie umęczeni, temperatura w pokoju wciąż w granicach pewnie 15 stopni i po gorącym prysznicu, stać mnie tylko na szybki skok do ciepłego wyrka. Jarek biega z bidonem po ciepłą herbatę na recepcję…a prąd organizujemy we własnym zakresie. Byle do rana!

Następnego dnia, jeszcze chyba zimniejszego i bardziej deszczowego niż poprzedni, wybieramy się do Perfume Pagoda, znajdującej się ok. 60km na południowy zachód od Hanoi. Perfume Pagoda jest kompleksem pagód i świątyń buddystycznych zbudowanych na wapiennym klifie Huong Tich Mountain – jedno z najważniejszych miejsc kultu dla wietnamskich buddystów, którzy przyjeżdżają tutaj tłumnie w czasie festiwalu od połowy drugiego do końca trzeciego miesiące kalendarza księżycowego – zwykle w okolicach marca i kwietnia.







Busem, w którym również jest strasznie zimno udajemy się do My Duc, skąd łódką wiosłowaną przez starszą wietnamską kobietę płyniemy rzeką Yen do podnóża góry w której znajdują się świątynie. Po raz kolejny nie mogę nadziwić się sile i wytrzymałości tych biednych, pracujących całe życie fizycznie ludzi. Widoki niezmiernie malownicze - góry okryte pierzynami chmur, intensywnie zielona roślinność i kwiaty lotosu na rzece, mijające nas łódki z mieszkańcami w tradycyjnych wietnamskich kapeluszach - krajobrazy zapierają dech w piersiach. Całym mentalem próbujemy skupić się na przymiotach ducha, zapominając o niewygodach ciała – przez prawie całogodzinną podróż łódką, deszcz pada nieustannie.









W pierwszej kolejności zwiedzamy uroczą Thien Tru Pagoda, znaną również jako Heaven Kitchen Pagoda. W środku zastajemy uśmiechniętego, skupionego na swojej pracy mnicha buddyjskiego. Pagody w połączeniu z krajobrazem górskim i typową dla niego roślinnością tworzą niesamowity nastrój – w moim odczuciu bardzo zbliżony do tybetańskich klimatów.









Główna pagoda Chua Trong znajduje się na górze, do której można dostać się pieszo (około 4km) albo uruchomioną od niedawna kolejką linową. Ze względu na fatalne warunki pogodowe, wszyscy decydujemy się na opcję nr 2, na którą czekamy chyba ponad godzinę na dworze, przeskakując z nogi na nogę, a tuż obok stylowa wystawa Hanoi…










Z wagonika kolejki roztacza się piękny widok na zieloną okolicę, dziś jednak całkowicie zamgloną i „uśpioną”. Świątynia znajduje się we wnętrzu jaskini Huong Tich Cave, której wejście ma „podobno” kształt otwartych ust smoka.







W środku znajduje się wielka statua Buddy, Guanyin (główna postać chińskiego panteonu buddyjskiego, pełni funkcję podobną do Maryi w katolicyzmie, uważana jest za duchową matkę rodzaju ludzkiego) oraz wiele innych, a jaskinia bogata jest w liczne stalaktyty i stalagmity.



Może i lepiej że jesteśmy o tak „nieciekawej” porze roku, bo turystów jak na lekarstwo, a potrafi być tu tłumnie. Po zwiedzeniu jaskini udajemy się z powrotem na brzeg rzeki Yen, skąd niepocieszeni, ale na życzenie większości grupy tym razem bierzemy szybką łódź motorową do wioski, a następnie busem w godzinach wczesnowieczornych wracamy do niesamowicie zakorkowanego Hanoi. Scenariusz wieczorny dnia poprzedniego zostaje powtórzony.






Kolejnego dnia, 5 stycznia, udajemy się do HaLong Bay znajdującej się około 150km od Hanoi. Zatoka Lądującego Smoka jest chyba jednym z najbardziej znanych i odwiedzanych miejsc w całym Wietnamie (w 1994 wpisana na listę UNESCO). Przepiękna i jedyna w swoim rodzaju zatoka ma 120 kilometrów linii brzegowej i zajmuje powierzchnię 1500 km², na której rozsianych jest ok. 1900 skalistych wysp i wysepek z których większość ma formę wapiennych słupów wyłaniających się wysoko ponad powierzchnię wody – każda z nich ma swój indywidualny, niepowtarzalny kształt. Porośnięte gęstą, tropikalną roślinnością, w tym również drzewami namorzynowymi – są miejscem życia dla wielu gatunków roślin i zwierząt.






Po ponad 3 h jazdy busem, przesiadamy się na stylowy stateczek i od razu przypominam sobie kadry z filmu „Indochiny” (który o ile w dzieciństwie niezmiernie mnie zachwycił, o tyle oglądany ostatnio koszmarnie znudził). Zbudowane w starym stylu statki turystyczne zawieszone w turkusowej toni przywołują klimat XIX - wiecznych Indochin.








Z Ha Long Bay związana jest również lokalna legenda. W zamierzchłych czasach, gdy Wietnamczycy walczyli z najeźdźcą, bogowie ponoć zesłali rodzinę smoków, aby pomóc w obronie kraju. Smoki wypluwając perły, które po zetknięciu z wodą zmieniały się w jadeit uformowały mur. Okręty wroga roztrzaskały się więc o skały, co pozwoliło oprzeć się atakowi. Po wypełnieniu obowiązków, smoki zdecydowały pozostać na Ziemi, a miejsce, w którym wylądowała matka smoków, zostało nazwane Ha Long Bay - Zatoką Lądującego Smoka.







Chociaż nadal jest bardzo zimno, to na szczęście dziś już nie pada. Po około 2 godzinnym rejsie statkiem i przepysznym lunchu, składającym się głównie z owoców morza, przesiadamy się na kajaki. Opływamy pojedyncze skały, a także tratwy na których wciąż mieszkają ludzie. I znów czapki z głów! Podobno po wpisaniu na listę UNESCO rybacy byli zmuszani do opuszczenia zatoki, jednak udało im się wybronić i dziś kilkaset osób mieszka na łodziach i bambusowych tratwach.








Przedsmak Halong Bay dała nam trochę wycieczka do Zatoki Phang Nga w Tajlandii, gdzie również podziwialiśmy niesamowite formacje wapienne, choć oczywiście na zdecydowanie mniejszą skalę. Zachmurzona i sroga dziś aura sprawia, że czujemy się bardziej jak w norweskich fiordach niż egzotycznym kraju Azji Południowo-Wschodniej. Ale klimat i tak jest niesamowity.


Po powrocie na pokład mamy możliwość zakupu najprawdziwszych pereł po jak zawsze okazyjnych cenach.







We wnętrzu wapiennych skał znajdują się przepiękne, ogromne jaskinie. Największą z nich jest grota Hang Dao Go nazywana również Grotte des Merveilles. Druga nazwa została nadana przez francuskich turystów, którzy odwiedzili ją pod koniec XIX wieku. We wnętrzu jaskini znajdują się trzy duże komory z licznymi stalaktytami i stalagmitami. Bajkowa, choć nieco też kiczowato oświetlona wydaje się być idealnym miejscem na imprezę promocyjną jakiegoś przezroczystego trunku. Po jaskiniach chodzimy kolejną godzinę, nie mogąc się nadziwić majestatycznym rzeźbom matki natury.


Po zwiedzeniu jaskiń wracamy na nasz statek, ostatnie spojrzenie na zjawiskową zatokę i po kilkudziesięciominutowej podróży wracamy na stały ląd. I kolejne pare godzin już na 4 kółkach z powrotem do Hanoi.



Sobotni poranek mija na śniadaniu i pakowaniu. Decydujemy się zamówić taksówkę hotelową na lotnisko. Młody kierowca zdecydowanie nie grzeszy kulturą jazdy i „wyprzedzić wszystkich” zdaje się być jego główną dewizą na drodze. Ostatnie spojrzenie zza szyby samochodu na Hanoi, „szybkie”, zatłoczone, ale pod pewnymi względami wyjątkowe miasto - mimo, że jest to ostatni przystanek na naszej drodze, nie jest żal wyjeżdżać, zwłaszcza po ostatnim tygodniu, tęsknimy już za ciepłym i czystym Singapurem. Ale gdyby tylko była taka możliwość, pojechałabym z miejsca na kolejną wyprawę w regionie tym razem Laos, południowa Tajlandia, Birma… Z zamyślenia wytrąca nas uderzenie z tyłu, okazuje się nasz śmiały kierowca zajechał drogę samochodowi z tyłu, który nie zdążył wyhamować – nic to, dla naszego kierowcy nie jest to najwyraźniej wystarczająco ważny powód do zatrzymania się i kontynuuje jazdę. Po około 40 minutach docieramy bezpiecznie na lotnisko.

Krajobrazowo Wietnam zauroczył nas wielokrotnie. Turystycznie można śmiało powiedzieć, że każdy dzień był przygodą, każdego dnia wydarzyło się coś, co nas zdziwiło, poruszyło, a niejednokrotnie doprowadziło do szewskiej pasji (o wielu nawet nie wspomniałam). Ale ogólnie Wietnam da się lubić, trzeba mieć tylko oczy i uszy szeroko otwarte!



NAMIAROADRESY:

Ocean Star Tour VIETNAM Adventure. 7-9 Dinh Liet Str., Hanoi (wycieczka do HalongBay)
Tel. (84-4) 39264454; oceanstour@yahoo.com

Dong Phuong 22 LeLoi St.,HoiAn (krawiec)
Mobile 0905.820116; dongphuongtailor@gmail.com

Re-Treat Same Same Café Restaurant&Bar
69 Tran Hung Dao St, Hoi An tel.0510.910527

Bup Restaurant Café 96
96 Bach Dang St, Hoi An tel.0510.3910441 bupcafe96a@yahoo.com.vn

Thanh Binh 2 Hotel
712 Hai Ba Trung, Hoi An, www.thanhbinhhotel.com.vn

Pho24 Vietnamese PhoNoodle – sieciówka we wszystkich większych miastach
http://www.pho24.com.vn/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz