czwartek, 26 stycznia 2012

KAMBODŻA w TRZECH ODSŁONACH – SIEM REAP 15.12 – 19.12.2011

Po 2 godzinach jazdy bardzo dobrą, niedawno wyremontowaną jednopasmową drogą docieramy do Siem Reap – 130 tysięcznego miasta - bazy wypadowej do zwiedzania Angkoru. Nazwa miasta oznacza "Klęskę Syjamu", na cześć zwycięskiej bitwy, którą Khmerzy stoczyli z Tajami (dawnymi Syjamczykami) – średnio poprawna politycznie nazwa dla miasta oddalonego 200 km od tajskiej granicy. Miejsce zaskakuje nas bardzo pozytywnie - niezliczona ilość malutkich knajpek, restauracji, niska zabudowa starych francuskich shophousów, przepięknie oświetlonych z powodu zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. Nasz hotel znajduje się 50m od rzeki – Siem Reap River -, 5 minut na piechotę od Old Market i PubStreet – głównego obszaru turystycznego miasta.

Nasz pokój okazuje się więcej niż przyzwoity, przestronny z ogromnym łóżkiem, nowoczesną łazienką – gdzie nie spojrzeć, wszędzie drewniane, solidne meble. Wydaje się, że ekologia jeszcze nie dotarła w pełni te rejony, a Kambodża już zbiera pierwsze żniwa niekontrolowanego przemysłu drzewnego – tegoroczna powódź była wynikiem m.in. nadmiernego karczowania lasów.




Następnego dnia rano posilamy się solidnym śniadaniem, przepyszne francuskie naleśniki ze świeżutkim ananasem energetyzują mnie na parę dobrych godzin. Zwiedzanie Angkoru jest podzielone na różne trasy. Pierwszego dnia zamierzamy zrobić tzw. Little Circuit i decydujemy się na skorzystanie z usług przewodnika. Mr Chay jest 32-letnim kawalerem, który nie tylko wprowadza nas w świat starożytnego Angkoru, ale także a może i przede wszystkim barwnie opowiada historie Czerwonych Khmerow, dzieli się własnymi doświadczeniami wojennymi i przedstawia nam współczesną politykę Kambodży. Ciężko uwierzyć, że jeszcze w 1998 roku Kambodża toczyła wojnę domową, ale zacznijmy od historii - za - Wikipedią: Angkor to współczesna nazwa stosowana do państwa Khmerów istniejącego w okresie od 802 do 1432 roku, nazywanego również Imperium Angkoru lub Imperium Khmerskim, które uważane jest za kontynuację Furanu (I do VI wieku n.e) i późniejszego królestwa Czenli (VII-VIII w. n.e.), wcześniejszych państw istniejących na terenie Indochin w rejonie dolnego biegu Mekongu, i jest oficjalnie uznawane za państwo, z którego ukonstytuowało się dzisiejsze Królestwo Kambodży.



Angkor od stosunkowo niedawna (od 1992 roku) znajduje się na liście UNESCO ze względu na wcześniejszą niestabilną sytuację polityczną. Warto wspomnieć, że Archeologiczny Park Angkor rozciąga się na terenie 400km2, łącznie z terenami zalesionymi i zawiera liczne pozostałości po stolicach Imperium Khmerskiego od IX do XV wieku.

Kupujemy bilet 3 dniowy (40USD) i zaczynamy od najbardziej rozpoznawalnej i osławionej Angkor Wat – zbudowanej w XII wieku przez króla Suryavarmana II. Angkor Wat nawiązuje do koncepcji Góry Meru – świętej góry Hindu, uważanej za centrum wszechświata - trzypiętrowa świątynia, z pięcioma wieżami o wysokości 65 metrów, otoczona przez 3,5 km fosę. Ankor Wat jest budowlą hinduistyczną, poświęconą Wisznu, warto jednak wspomnieć, że w historii Angkoru buddyzm z hinduizmem przeplatał się wielokrotnie między IX a XIII wiekiem i w zależności od dominacji danej religii powstawały świątynie w określonym stylu. Angkor Wat jest rozległy, aktualnie częściowo rekonstruowany, ale i tak ogrom i przepych z jakim został zbudowany zapiera dech w piersiach. I to w ciągu zaledwie 40lat! Ciężko sobie wyobrazić, że materiały do jego budowy np. ogromne piaskowce były transportowane rzeką z kamieniołomów oddalonych o 40km.


Angor Wat odwiedzamy jeszcze dwukrotnie w ciągu kolejnych 2 dni: o wschodzie i zachodzie słońca, i rzeczywiście za każdym razem odkrywamy coś nowego: nowe barwy, perspektywy, historie.







Po wstępnym zapoznaniu z Angkor Wat, udajemy się do Angor Thom - starożytnego miasta, ostatniej stolicy imperium khmerskiego. Imperium khmerskie jeszcze w XII liczyło około miliona (!) mieszkańców (liczebność Londynu w tym czasie 50 000) – i jest uważane za największe na świecie miasto sprzed rewolucji przemysłowej. Miasto było otoczone obronnym murem, do którego prowadziło 5 wejść. Każde wejście jest ozdobione 4 gigantycznymi twarzami, my udajemy się do środka południowym wejściem. Atmosferę bajkowej niezwykłości podsycają cykady, dźwięcznie cykające gdzieś w otchłani dżungli.



Po przekroczeniu bram Angkor Thom, udajemy się do głównej świątyni – Bayon, zatopionej w samym centrum tropikalnego lasu. Na większości z 37 kamiennych wież wyryte są kilkumetrowe ludzkie oblicza - gigantyczne kamienne twarze Bayonu stały się jednym z najbardziej rozpoznawalnych obrazów nawiązujących do klasycznej khmerskiej sztuki i architektury. Kogo tak naprawdę reprezentują twarze jest wciąż tematem debaty, być może są to twarze buddy (jest to świątynia buddystyczna z końca XII w.), a może króla Jayavarmana VII, przez którego została zbudowana świątynia. Ściany świątyni pokryte są rzeźbami przedstawiającymi sceny batalistyczne, a także sceny z życia codziennego – narodziny dzieci, walki kogutów, mężczyzn handlujących na targu. Król Jayavarman prowadził szeroko zakrojoną kampanię budowlaną i to za jego czasów powstało najwięcej świetnych budowli i świątyń: początkowo skupiał się na budowaniu tzw. budynków użytku publicznego: szpitali, budynki zlokalizowane wzdłuż głównych szlaków komunikacyjnych przeznaczone na odpoczynek. Następnie wybudował przepiękne świątynie poświęcone matce (Ta Prohm) i ojcu (Preah Khan), a na końcu własną świątynię – „górę Bayon”, rozwijając miasto Angor Thom wokół niej.


Po zwiedzeniu Bayonu idziemy na mini lunch, lokalnego grilla w cieniu drzew. W Kambodży nie mogę przestać jeść, wszystko jest świeże i niesamowicie smaczne.












Po szybkim posiłku zwiedzamy kolejną świątynię Angkor Thom - Baphuon, Terrace of Elephants – 2,5 metrów wysokości ściana tarasowa pokryta rzeźbami słoni, zakończona Terrace of the Lepper King.











Po południu ruszamy naszym szalonym tuk - tukiem do kolejnej zjawiskowej świątyni kompleksu Angkor - Ta Prohm, znajdującej się już poza murami miasta Angkor Thom.






Ta Prohm - dużo bardziej przytulna niż Angkor Wat, szerszemu gronu może być znana z filmu Tomb Raider z Angelina Jolie w roli głównej. Ta Phrom została zbudowana przez Jayavarmana VII dla jego matki na przełomie XII/XIII wieku. Świątynia znajduje się w samym centrum dżungli, a właściwie wydaje się przez nią całkowicie zagarnięta – przepiękne mury starożytnych budowli oplecione są dziką roślinnością i korzeniami drzew, w dużej części pokryte barwnym mchem. Ta Prohm zachwyca tajemniczością, baśniową atmosferą i unikalnym połączeniem dzikiej natury z historią ludzkości. Ta cudowna przyroda okazuje się tak błogosławieństwem, jak i przekleństwem dla ruin Angkoru - korzenie drzew głównie figowców i drzew kapokowych (silk-cotton trees) wypierają kilkusetnie mury i powoli niszczą dziedzictwo khmerskiej kultury.


Ponieważ niebo jest dosyć zachmurzone, odpuszczamy sobie dziś zachód słońca w Angkor Wat i wracamy do miasta. Na kolacje udajemy się w okolice Old Market i zasiadamy w pierwszej lepszej knajpie na Street 9. Khmerska kuchnia zdecydowanie przypada mi do gustu: khmerska zupa ostro-kwaśna przypomina naszą kochaną ogórkową, a pomidory parzone w sosie z nerkowcami cudownie rozpieszczają podniebienie. Wisienką na torcie staje się obowiązkowo piwo Angkor.

Mimo, że jesteśmy w typowo turystycznym miejscu, nie da się zapomnieć o wszechobecnej biedzie. Nawet do stolików w restauracji podchodzą dzieci, prosząc o pieniądze, jedzenie, cokolwiek. Jest to jedna z sytuacja w której - Bóg mi świadkiem - nie potrafię się określić i zachować. Okolice Angkoru są pełne takich obrazków: małych wychudzonych istotek próbujących sprzedać bransoletki, pocztówki, książki albo tylko proszących o coś do jedzenia. I kupując nie wiesz czy choć trochę im pomagasz czy raczej zamykasz im drogę wyjście z koła ubóstwa, ucząc że jednym sposobem na zarobienie jest praca od najmłodszych lat (nie edukacja) i żebranie. Wierzę z całego serca w słuszność działania różnego organizacji pozarządowych, wolontaryjnych etc. – i to je powinniśmy finansowo wspierać - których celem jest edukacja i pomoc takim zapomnianym przez świat dzieciakom. Ale obserwując ulice Siem Reap wiem, że ta pomoc nigdy nie dotrze do wszystkich…To co reżim Czerwonych Khmerów i późniejsze konflikty domowe uczyniły w tym kraju przechodzi ludzkie pojęcie…wszystko zrównano z ziemią: edukację, służbę zdrowia….Dziś wciąż 1 dziecko na 20 poniżej 5 roku życia umiera na skutek niewystarczającej opieki medycznej. I choć sytuacja w ciągu ostatniej dekady uległa diametralnej poprawie, to i tak jeszcze przed lekarzami w Kambodży długa droga aby osiągnąć poziom jaki mamy chociażby obecnie mamy w Polsce – 6/1000, choć wcale i tak nie najlepszy na tle Europy). Pieniędzy nie ma na nic, ale szczęście międzynarodowa społeczność wspiera mocno takie inicjatywy jak chociażby szpital dziecięcy Angkor w Siem Reap (https://angkorhospital.org/).
Przewrotna ta historia, ciężko uwierzyć, że te podwaliny imperium khmerskiego dla których tu jesteśmy będą świadkiem tak tragicznych losów i tak ogromnej biedy.








Kolejnego dnia wstajemy o 4.30 aby zdążyć na wschód słońca w Angkor Wat. Tłumy niesamowite, wszędzie ustawieni profesjonaliści z lunetami, czekający na ten „jedyny” moment, drażniący nas - laików, którym ramię partnera musi służyć za statyw. Mimo, iż słońce nie daje spektakularnego efektu jakiego się spodziewaliśmy, Angkor Wat wygląda dużo bardziej majestatycznie, a jednocześnie przytulniej niż przy naszym pierwszym spotkaniu. Po kolejnej partii niezliczonych zdjęć i śniadaniu na schodach świątyni udajemy się jeszcze raz do Ta Prohm, z nadzieją na mniejsze zagęszczenie turystów niż dnia poprzedniego. Niestety tłumy rosyjskich globtroterów nie pozwalają nam rozkoszować się w pełni poranną wizytą. Około godz. 8 zaczynamy tzw. Big Circuit.






Następnie udajemy się do świątyni Banteay Srey, oddalonej 38 km od Siem Reap. To jedna z dłuższych naszych tuk-tukowych wycieczek, ale mamy okazję doświadczyć trochę lokalnego folkloru: mijamy lokalne zabudowania, chatki na kurzych łapkach, „umundurowane” dzieci idące lub wracające ze szkoły, kilkuletnie maluchy bawiące się bez opieki przy samej ulicy i co kilkanaście kilometrów siedziby Cambodian People’s Party, aktualnie rządzącej partii w Kambodży (ta sama partia tylko pod inną nazwą od 1979) na której czele stoi Hun Sen, mający epizod w Czerwonych Khmerach, określany również jako marionetka Wietnamu. Młodzi Kambodżanie pokładają duże nadzieje w dzieciach aktualnie urzędującego premiera, edukowanych w Wielkiej Brytanii i Australii.






Banteay Srey jest cudowną budowlą hinduistyczną z II poł X wieku. Najpiękniej rzeźbiona ze wszystkich budowli Angkoru, przedstawia najwybitniejsze przykłady klasycznej sztuki khmerskiej. Ta świątynia została odkryta przez francuskich archeologów stosunkowo późno, bo dopiero w 1914roku. Po wyjściu ze świątyni spotykamy zespół muzyków – ofiar min lądowych, grających tradycyjną muzykę khmerską. Miny lądowe to kolejny poruszający, wciąż jeszcze nie do końca uporządkowany temat w Kambodży.






Po obejrzeniu krótkiej wystawy na temat historii świątyni i prac archeologicznych w tym rejonie, wracamy w okolice Siem Reap i kolejno zwiedzamy pozostałe cuda Angkoru: East Mebon, Ta Som (miniatura Ta Prohm), Neak Pean, Preah Khan. Ta ostatnia świątynia, zbudowana przez Jayavarmana VII pod koniec XII wieku ku czci swego ojca jest w rzeczywistości ogromnym kompleksem klasztornym. Oryginalnie służył jako klasztor buddystyczny i szkoła dla ponad 1000 mnichów, sam król mieszkał w niej podczas rekonstrukcji swego domu w Angkor Thom. Na szczególną uwagę zasługują wydrapane obrazy Buddy podczas fali hinduistycznej(w przeciwieństwie do hinduistów, buddyści nie niszczyli obrazów hinduistycznych bóstw).






Każda świątynia jest przepiękna i unikatowa, ale powoli zaczynamy odczuwać wypalenie angkorowe. Wieczorem udajemy się do restauracji Temple Balcony na Pub Street polecanej przez Lonely Planet. Codziennie między 20 a 21.30 odbywa się tu tradycyjny pokaz Apsara Dance - dziewczyny przepięknie, niesamowicie zmysłowo poruszają się w takt tradycyjnych khmerskich dzwięków. Apsara to boginki wody, mgieł i chmur, uosobienie kobiecej urody i wdzięku w mitologii hinduskiej - często przedstawiane na ścianach budowli Angkoru (zdjęcie obok pochodzi z ostatniej przez nas odwiedzanej świątyni Preah Khan).

Poza Apsara Dance tancerki wykonują również inne tradycyjne tańce, w niektórych towarzyszą im również mężczyźni. Podziwiając występy, próbujemy w końcu Amok - tradycyjnego dania kuchni khmerskiej: ja zamawiam krewetki Amok, Jarek – kurczaka Amok. Jedzenie jest przepięknie podane w liściu bananowca, smakuje niesamowicie: główną bazą stanowi pasta kroeung – mix świeżej trawy cytrynowej, liści limonki, galangal, imbir, szafran, czosnek, szalotka i czerwone suszone chilli. Do powyższego dodawane jest mleko kokosowe, jajka, cukier, sos rybny oraz czasem pasta rybna. Tak jak dla mnie smak jest ciężki do opisania, tak dla Was pewnie trudny do wyobrażenia. Niewątpliwie Amok jest wart skosztowania, ale na codzienne obiadki dla mnie zdecydowanie za mdły.



Po bardzo intensywnych ostatnich dwóch dniach, na ostatni dzień pobytu w Siem Reap zostawiamy sobie Phnom Bakheng i raz jeszcze Angkor Wat, przymierzając się do obejrzenia zachodu słońca w jednym z tych miejsc. Phnom Bakheng zbudowana na przełomie IX i X wieku jest pierwszą dużą świątynią zbudowaną w rejonie Angkor zwiastująca przenosiny stolicy imperium khmerskiego z Roluos do Angkor pod koniec IX wieku. Ze świątyni rozciąga się widok na Angkor Wat zatopiony w dżungli - miejsce bardzo zatłoczone o zachodzie słońca, dlatego podejmujemy szybką decyzję o zbiegnięciu ze wzgórza i pożegnania Angkor Wat w barwach zachodzącego słońca. Tym razem świątynia mieni się w seledynowo-złotych urzekających barwach i pokazuje nam swoje chyba najpiękniejsze oblicze.









Angkor jest zdecydowanie skarbem narodowym Kambodżan, a dziś także zdecydowanym źródłem dochodu. Aż ciężko sobie czasem wyobrazić co by było gdyby Go nie było.
Kambodżanie są bardzo dumni ze swojej starożytnej historii, Angkor jest źródłem ich godności i tożsamości narodowej i mam nadzieję, że za kilkadziesiąt lat będą mogli być dumni również z tej współczesnej części własnej historii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz