poniedziałek, 30 maja 2011

Wiele/u z Was pyta mnie jak tam z Jarkiem, jak nam się układa w końcu stacjonarnie etc. Także na forum publicznym (wybacz Kotku) odpowiadam, że dobrze, ba chyba nawet bardzo dobrze. A na potwierdzenie zdjęcia poniżej:

Dla niewtajemniczonych - Jarek nie przeprowadza wcale singapurskich dzieci przez ulicę, a dzielnie pracuje w takim wdzianku na statku/w stoczni. Nie, nie codziennie.

niedziela, 29 maja 2011

"Singapur czwarta rano" to tytuł jednej z powieści polskiego pisarza, informatyka i perkusisty, który zawarł w niej swoje doświadczenia i przygody z kilkuletniego pobytu w Singapurze. U mnie, Singapur, niedziela 9 rano i po 3 tygodniowym pobycie w Mieście Lwa [singa (lew) i pura (miasto)] zmobilizowałam się w końcu do napisania słów kilku. W moim założeniu blog ten ma być przede przede wszystkim formą kontaktu z Wami wszystkimi, informowania o tym jak toczy się nasze życie ponad 10000 km od Warszawy, choć może też służyć innym, bliżej jeszcze na ten moment nieokreślonym celom. Jako, iż narobiło się trochę zaległości i ciężko mi utrzymać w głowie chronologię ostatnich 3 tygodni, postaram się streścić ostatnie wydarzenia/wrażenia w jednym wpisie i być na bieżąco z kolejnymi.
Moje pierwsze wrażenia z pobytu są zdecydowanie pozytywne, choć nie ukrywam, że z perspektywy Warszawy Singapur wydawał mi się znacznie bardziej egzotyczny niż jest w istocie. Mimo faktu, iż poruszając się po mieście, często jestem jedyną białą w metrze czy autobusie, nie czuję się tu specjalnie obco. Jak wiecie, albo nie wiecie – i tu czas na krótka lekcję historii - Singapur przez ponad 100 lat był kolonią brytyjską.
W 1819 roku został wydzierżawiony przez Kompanię Wschodnioindyjską (na czele Sir Thomas Stamford Raffles) jako placówka handlowa od sułtanatu Johor (Malezja), a następnie zakupiony i wykorzystywany głównie jako brytyjska baza morska. Sir Stamford Raffles w małej wówczas wiosce Singapur ogłosił, że kupcy handlujący tu swoimi towarami będą zwolnieni z podatków. To spowodowało bardzo szybki napływ kupców i innych mieszkańców, z Chin, Indii i Malezji, dla których Singapur jawił się jako raj obiecany i nadzieja na lepszą przyszłość. Sir Raffles zaplanował szczegółowo przyszły rozwój miasta i portu w Singapurze, włącznie ze sporządzeniem szczegółowego projektu, z pełną siatką przyszłych ulic, dzielnic handlowych i mieszkalnych (opartą na segregacji rasowej, stąd dzielnica chińska – Chinatown, hinduska – Little India itd.). Tyle tytułem wstępu - dziś językiem urzędowym jest język angielski(wraz z chińskim (mandaryński), malajskim i tamilskim). O ile słowo pisane w Singapurze nie sprawia mi większych problemów (choć podobno zdarza się, że robią błędy nawet w urzędach, oficjalnych pismach etc.) o tyle komunikacja werbalna wciąż stanowi dla mnie pewnego rodzaju zagadkę. Dla zainteresowanych poznaniem czym jest Singlisz (angielski zaadaptowany przez Chińczyków na własne potrzeby) polecam The Coxford Singlish Dictionary:
http://www.talkingcock.com/html/lexec.phpop=LexView&lexicon=lexicon&alpha=A&page=1
Zapoznanie się z kilkoma słowami da Wam pełne wyobrażenie jak ciężko porozumieć się z tubylcami, choć oczywiście wielu z nich włada bez problemu oxfordzką angielszczyzną.
Mimo, iż Singapur jest jedynie 180 km2 większy od Warszawy z gęstością zaludnienia ponad dwukrotnie większą niż W-wa (6652 osób/km² w porównaniu Warszawa 3319/km2 wg Wikipedii) to specjalnie się tego nie odczuwa. Komunikacja to aktualnie cztery bardzo dobrze oznaczone linie metra (piąta w budowie; btw metro mocno kojarzy mi się z londyńskim) i niezliczona liczba autobusów (ja specjalnie na komunikacje nie narzekam, natomiast nie jestem specjalnie reprezentatywną jednostką, gdyż wciąż na statusie turystki poruszam się głównie poza godzinami szczytu; dla Jarka jazda do pracy i z powrotem jest jednak drogą przez mękę). Mieszkamy
w północno-zachodniej części Singapuru (49 Hume Avenue), w pobliżu parku Bukit Batok Nature Park i rezerwatu Bukit Time Nature Reserve, które dla mnie osobiście są ogromnymi atutami tutejszej okolicy. Parki w Singapurze są ogólnie niesamowite, ogromne powierzchnie, świetnie utrzymane ścieżki, ciemne lasy tropikalne, makaki, jaszczury, kolorowe ptaki, także naprawdę można oderwać się od miejskiej dżungli. Nie bez powodu Singapur nazywany jest miastem ogrodów. Nie dalej jak wczoraj zrobiliśmy 15 kilometrową trasę w MacRitchieReservoir Park (kilka zdjęć poniżej). Polecam jednakowoż ogród botaniczny wraz z niesamowitym ogrodem storczyków (orchidea jest podobno narodowym symbolem Singapuru): https://picasaweb.google.com/akowalinska/BotanicznyOgrod#. Ogólnie wydaje się ze Singapurczycy bardzo dbają o formę fizyczną, niezliczona ilość biegających po parkach (zarówno kobiet jak i mężczyzn) wprawia mnie czasem w konsternację i kompleksy, choć musze przyznać, że też zrobiłam pewne postępy w tym zakresie i pod naciskiem Jarka rozpoczęliśmy któryś
z weekendów porannym joggingiem. O ile ogólnie nie przepadam za bieganiem, to może samo w sobie nie jest formą najbardziej wyczerpującej aktywności fizycznej, to jednak jogging w 30 stopniach przy 90% wilgotności powietrza ma coś dla mnie z sadomasochizmu. No ale jak każą, to trzeba. Mamy też basen i siłownię w naszym kondominium (dla wtajemniczonych: ten sam equipment co w Pure, zatem pełna swoboda) także stara się człowiek mobilizować. Jarek namiętnie gra w tenisa, ja jednak jestem zdecydowanie anty-rakieta…

Poniżej zamieszczam kilka wybranych zdjęć z dotychczasowej singapurskiej egzystencji: